Wygląda na to, że są przedsiębiorstwa, które radzą sobie fenomenalnie niezależnie od panujących warunków i wystarczy spojrzeć na giganta z Cupertino, który w czasie pandemii jeszcze rozkwitł.

Apple potrzebowało aż 42 lat, żeby osiągnąć rynkową wartość 1 biliona dolarów i zaledwie dwóch kolejnych, aby ten wynik podwoić. Co jeszcze ciekawsze, praktycznie całość tej kwoty uzbierało w ciągu ostatnich 21 tygodni, czyli podczas gdy światowa gospodarka kurczyła się szybciej niż kiedykolwiek z powodu pandemii koronawirusa, gigant z Cupertino notował niekończące się wzrosty. Wynik przekraczający 2 biliony dolarów udało się osiągnąć w minioną środę, kiedy to wartość akcji firmy wzrosła o 1,4%, osiągając 468,65 USD. Co warto podkreślić, było to podczas porannej sesji, bo wieczorną Apple zakończyło już na wcześniejszym poziomie, ale nie zmienia to faktu, że niewielu przedsiębiorców uda się to kiedykolwiek.

Inwestorzy dosłownie wpompowali w nich miliardy dolarów, wierząc, że ich rozmiar i potęga rynkowa będą swego rodzaju schronieniem przed recesją wywołaną pandemią. Wystarczy tylko wspomnieć, że łączna wartość tej wielkiej piątki wzrosła o blisko 3 biliony dolarów od wspomnianej końcówki marca! Jak twierdzi profesor ekonomii New York University, Aswath Damodaran: – To było jak nowy lot do bezpieczeństwa. Firmy, które są bogate, elastyczne i cyfrowe, wszystkie korzystają na pandemii – to opisuje technologicznych Goliatów. Ten kryzys wzmocnił to, co już wcześniej było mocne.

Co jednak warto podkreślić, tak rekordowy wzrost w przypadku Apple jest najbardziej zaskakujący, ponieważ firma w ciągu dwóch ostatnich lat nie zrobiła zbyt wiele. Można raczej pokusić się o twierdzenie, że odcinała kupony od świetnie zbudowanej maszynki do zarabiania pieniędzy, która może się pochwalić jednymi z najbardziej lojalnych użytkowników, regularnie oddającymi jej swoje ciężko zarobione pieniądze. Wydaje się też, że dużą cegiełkę do budowy aktualne potęgi Apple dołożyły usługi oparte o subskrypcję, jak Apple News+, Apple Music i Apple TV+, które zwróciło uwagę filmowych maniaków za sprawą kilku interesujących pozycji, jak choćby See z Jasonem Momoą czy The Morning Show z Jennifer Aniston. Nie pozostaje więc nic innego, jak tylko czekać na kolejny bilion – jak myślicie, kiedy nadejdzie?

Źródło: GeekWeek.pl/nytimes

Chiński producent urządzeń mobilnych zaskoczył cały świat swoim najnowszym smartfonem Mi 10 Ultra, który pojawił się z okazji 10-lecia firmy. To w tej chwili najlepszy smartfon na naszej planecie.

Najważniejszym jego aspektem ma być zestaw aparatów, który wygląda wyśmienicie i dzięki nim Mi 10 Ultra zajęło właśnie pierwsze miejsce w popularnym rankingu DxOMark. Xiaomi mówi tutaj o nawet 120-krotnym zoomie cyfrowym, czyli więcej od Samsunga S20 Ultra. Oczywiście filmy można kręcić w jakości 8K przy 24, 25 i 30 klatkach na sekundę. Możemy też liczyć na stabilizację optyczną i elektroniczną.

Na pokładzie znalazły się cztery oczka, a wśród nich: 48 MPix, f/1.85, 1/1.32″ z optyczną i elektroniczną stabilizacją obrazu, 20 MPix, f/2.2, ultraszerokokątny 128º, 48 Mpix , f/4.1, 1/2.0″, 120-krotny zoom cyfrowy i 12 Mpix, f/2.0, teleobiektyw, 2-krotny zoom optyczny. Warto tutaj dodać, że kamerka do selfie dysponuje rozdzielczością 20 Mpix, f/2.3 i 2-krotnym przybliżeniem optycznym.

Bateria i szybkie ładowanie to kolejne atuty tego smartfona. Xiaomi umieściło w Mi 10 Ultra akumulator o pojemności 4500 mAh, który można ładować z mocą aż 120 W (przewodowo) i 50 W (bezprzewodowo). Oznacza to, że po kablu naładujemy urządzenie do pełna w zaledwie 23 minuty, natomiast już po 5 minutach wskaźnik naładowania pokaże 41 procent. Producent informuje, że na pokładzie znalazło się ogniwo litowo-jonowe na bazie grafenu. Dzięki temu jego pojemność po 800 cyklach ładowania ma nie spadać poniżej 90 procent.

Rewolucja dosięgła też wyświetlacza. Tym razem jest to 6,67-calowy ekran Full HD+ wykonany w technologii OLED, który pracuje z częstotliwością aż 120 Hz. Mi 10 Ultra napędzany jest potężnym procesorem Qualcomm Snapdragon 865 z modemem 5G. Uzupełnia go od 8 do 16 GB RAM LPDDR5 i od 128 do 512 GB pamięci wewnętrznej UFS 3.1.

Xiaomi nie zapomniało też o zintegrowanym w wyświetlaczu czytniku lini papilarnych, głośnikach stereo, module NFC i Wi-Fi 6 i porcie podczerwieni. Ekran i obudowa są chronione przez najnowsze generacje szkła Gorilla Glass 5 i 6. Mi 10 Ultra to spore urządzenie. Jego wymiary to 162,38 x 75,04 x 9,45 mm, a waga to 222 g.

Na razie nie wiadomo, czy najlepszy smartfon na świecie pojawi się w Polsce, ale pogłoski mówią, że tak. Xiaomi wyceniło podstawową wersję na 2800 złotych, więc mówimy tutaj o rewelacyjnym stosunku jakości do ceny. Smartfon powinien okazać się prawdziwym hitem sprzedażowym, jeśli jego cena w Europie będzie wynosiła mniej więcej 3200 złotych.

Źródło: GeekWeek.pl/Xiaomi/DxOmark / Fot. Xiaomi

Użytkownicy wciąż wydają rekordowe sumy na gaming, chociaż nie muszą już wcale siedzieć w domu z powodu pandemii, a do tego mamy lato w pełni, co sprzyja raczej aktywności na zewnątrz.

Wiele razy pisaliśmy już, że choć pandemia koronawirusa spowodowała spustoszenie w wielu branżach, które nie miały szans na dotarcie do klientów ze swoją ofertą, to jest również kilka takich, które dzięki niej rozkwitły. Jedną z nich są zdecydowanie gry wideo, które były jedną z niewielu aktywności dostępnych dla nas w czasie obowiązkowego zamknięcia w domach (zaraz obok oglądania filmów i seriali, nic więc dziwnego, że wyniki Netflixa również są fenomenalne), tyle że nikt chyba nie spodziewał się, że ten boom potrwa dużo dłużej. Oczywiście można było się domyślać, że część osób pokocha ten nowy rodzaj wirtualnej zabawy i będzie częściej po niego sięgać, ale najnowsze wyniki sugerują, że jest ich zdecydowanie więcej niż można było przypuszczać.

Dane opublikowane przez zajmującą się branżowymi analizami firmę NPD Group dostarczają tu twardych dowodów i choć dotyczą bezpośrednio rynku amerykańskiego, to należy założyć, że trendy w Europie wyglądają podobnie. Wynika z nich, że w drugim kwartale tego roku w samych tylko Stanach Zjednoczonych ludzie wydali na gry wideo 11,6 mld dolarów, co oznacza 30% wzrost w stosunku do analogicznego okresu ubiegłego roku i 7% wzrost względem pierwszego kwartału, który z wynikiem 10,9 mld USD również był rekordowy. Przy okazji możemy przyjrzeć się, jak wygląda tu podział na same gry oraz platformy niezbędne do grania, który też dostarcza wielu ciekawych informacji.

Okazuje się bowiem, że lwia część tych pieniędzy to wydatki na same gry wideo, które odpowiadają za 10,2 mld USD tej sumy, co daje wzrost o 28% względem roku poprzedzającego (co potwierdza też dane ujawnione ostatnio przez Sony, które poinformowało o podwojeniu sprzedaży oprogramowania dla konsol PlayStation). Jeśli chodzi o hardware, to mówimy o kwocie 848 mln dolarów, która choć wygląda blado przy grach, to i tak oznacza 57% wzrost w stosunku do drugiego kwartału 2019 roku. Zdaniem NPD mocno podskoczyła sprzedaż takich konsol, jak Nintendo Switch, Xbox One i PlayStation 4, choć te są już na rynku od dłuższego czasu.

Do tego dostaliśmy też potwierdzenie, że akcesoria do grania zaliczyły 50% wzrost w stosunku do ubiegłego roku – być może potrzebne były dodatkowe pady do wspólnego grania w domu? Niemniej dane te pokazują, że za granie wzięły się raczej osoby, które miały już potzrebny sprzęt i tylko go odkurzyły. Jeżeli zaś chodzi o gry, które napędzały to zainteresowanie, to wśród najpopularniejszych należy wskazać Fantasy VII: Remake, The Last of Us Part II, Animal Crossing: New Horizons, Call of Duty: Modern Warfare, Call of Duty: Warzone, Grand Theft Auto V, Mario Kart 8: Deluxe i Minecraft. Czy kolejny kwartał też będzie rekordowy? Trudno powiedzieć, ale ostatnie dane to z pewnością dobra wiadomość dla Sony i Microsoftu, którzy szykują się do premiery konsol nowej generacji.

Źródło: GeekWeek.pl/NPD

Ziemia za jakiś czas może zmienić się w post-apokaliptyczną pustynię i nie jest to niestety wizja filmowców, lecz realny scenariusz dla naszej planety. Co gorsza, scenariusz ten jest niemal pewny, a ziści się on w ciągu kilkudziesięciu lat.

Badanie przeprowadzone przez duży zespół amerykańskich specjalistów od klimatu wskazuje, że obecnie 30% światowej populacji jest wystawione na zabójcze gorąco przez 20 dni w roku lub więcej, jednak liczba ta gwałtownie wzrośnie w związku ze zmianami klimatu.

 

Obliczenia są tu bezlitosne – jeśli nasze emisje do atmosfery ciągle będą rosły to w 2100 roku liczba ta sięgnie 74%, ale nawet jeśli podejmiemy drastyczne środki i emisje te uda nam się ograniczyć to i tak niemal połowa (48%) ludności globu będzie narażona na śmierć w związku z upałem – choć oczywiście najbardziej zagrożeni będą najsłabsi, a więc osoby starsze i dzieci.

Autorzy badania wskazują, że już obecnie fale upałów są ignorowane, mimo że zdarzają się także w rozwiniętych krajach – w Europie takie zjawisko zabiło 14 lat temu około 70 tysięcy osób – a i tak zagrożenie z tej strony jest przez nas bardzo ignorowane.

Nie mówiąc już o krajach biedniejszych, rozwijających się, które często położone są w mniej korzystnym klimacie – w niektórych miejscach w Azji (na przykład w Indiach) czy na północy Afryki już niedługo może być nie do wytrzymania, co doprowadzi do kolejnej katastrofy humanitarnej – ludzie będą z tych regionów po prostu uciekać.

Źródło: Nature Climate Change,